Essence - Beauty Beats Blush


Every time I am close to one of Essence stands I have to check if there are any new limited edition products. I wasn't really looking forward to the collection created in collaboration with Justin Bieber, but when I saw a full display I just couldn't ignore it. The only thing that caught my eye was this blush (there is only one in the collection, 01 Groupie at Heart) so I quickly grabbed it, hoping it would be the perfect dark pink/red-toned blush I had been hoping to find in a long time.

Za każdym razem kiedy jestem w okolicy drogerii, która ma w swojej ofercie produkty Essence muszę sprawdzić czy przypadkiem nie pojawiła się jakaś nowa limitka. Nie czekałam z niecierpliwością na tę konkretną kolekcję stworzoną we współpracy z Justinem Bieberem, ale nie mogłam też zignorować całkowicie nowej i pełnej wystawki. Jedyną rzeczą, która mnie zaintrygowała był ten róż (w tej limitce jest tylko jeden róż, kolor 01 Groupie at Heart), więc chwyciłam go z nadzieją, że to będzie idealny ciemno różowy róż z czerwonymi tonami, na który od dawna miałam ochotę.


The colour looks almost scary in the pan - it's very bright pink/red colour. The product is very pigmented and soft, so the first time I applied it I looked as if I had fever. This colour is the exact colour of my flushed cheeks - if I apply it properly I look as if I have just spent some time outside in the snow or maybe ran a bit, my skin looks fresh and healthy. I have used it pretty much every single day since I bought it about 6 weeks ago, it's amazing, it looks very natural and pretty. It's not as finely milled as it could be, after using it for a while I noticed little bumps in its structure, but it still applies and looks fine. 

Kolor w opakowaniu jest odrobinę przerażający, to bardzo intensywny róż z domieszką czerwieni. Róż jest niesamowicie napigmentowany i mięciutki, za pierwszym razem nałożyłam go odrobinę za dużo i wyglądałam jakbym miała gorączkę. Ten odcień to dokładnie kolor moich zaczerwienionych policzków - jeśli nałożę odpowiednią ilość wyglądam jakbym spędziła dobrych parę chwil na śniegu albo odrobinę biegała - moja skóra wygląda świeżo i zdrowo. Używam tego różu praktycznie codziennie od momentu, w którym go kupiłam jakieś półtora miesiąca temu, róż jest wspaniały, wygląda bardzo naturalnie i ładnie. Róż nie jest tak drobno zmielony jak mógłby być, po pewnym czasie zauważyłam w jego strukturze drobne grudki, które jednak nie wpływają ani na aplikację ani na wygląd różu na skórze.




The packaging is sturdy, I like the mat black plastic, the only thing I am not a fan of is the font they used on the lid, but that's a minor detail. As all Essence products this one is also very cheap and available in a lot of drugstores, but obviously it's a part of a limited edition, so it won't be available forever. I've still seen it in quite a few shops, so hopefully you can still buy it if you want to. 

Opakowanie wygląda porządnie, podoba mi się matowy czarny plastik, nie jestem tylko fanką czcionki, którą wybrano na góę opakowania. Jak wszystkie produkty Essence róż jest bardzo tani i dostępny w wielu drogeriach, jest oczywiście częścią limitki, więc niedługo zniknie sklepów, ale widziałam w tym tygodniu kilka całkowicie zapełnionych wystawek, czyli na pewno można go jeszcze w paru miejscach dostać. 


What is your favourite blush shade for the winter? And have you tried any of the Essence blushes?

Jaki jest Wasz ulubiony odcień różu na zimę? Lubicie róże Essence?

Jeśli chcecie dodać mojego bloga do obserwowanych możecie to zrobić klikając TUTAJ, bo niestety gadżet obserwatorów jakimś cudem nie działa na mojej stronie.

D.I.Y. Cleansing Balm



Every now and then the beauty world goes crazy about certain products - lip laquers, scented nail polish, glittery bath bombs, brow pencils. The list is endless. Beauty addicts have been raving about various cleansing balms for a while now and being a huge skincare fan I really wanted to try them. I asked for a sample of Ultrabland from Lush (that was the only cleansing balm available to me at the time) and I was disappointed - the smell was horrible and it worked just as well as the oils I was using to remove make up for years now but it was crazy expensive. I decided to check the ingredients of the most popular cleansing balms, such as Emma Hardie Moringa Cleansing Balm, and I figured I could do something similar myself. 

Od czasu do czasu urodowy światek szaleje na punkcie określonych produktów - lakiery do ust, pachnące lakiery do paznokci, brokatowe bomby do kąpieli, ołówki do brwi. Lista nie ma końca. Od dłuższego czasu czytałam na różnych stronach zachwyty na temat gęstych "balsamów" do oczyszczania twarzy i jako ogromna fanka dbania o skórę twarzy bardzo chciałam coś takiego wypróbować. W Lushu poprosiłam o próbkę Ultrabland (tylko to było wtedy w moim zasięgu) i byłam niesamowicie rozczarowana - zapach był okropny, efekty dokładnie takie same jak po użyciu zwykłych olejków, którymi od lat usuwam makijaż, a cena powalała. Postanowiłam poszperać w internecie i znaleźć składy najpopularniejszych tego typu balsamów, między innymi słynnego Moringa Cleansing Balm Emmy Hardie, i stwierdziłam, że mogę spróbować zrobić coś podobnego w domu.


I ordered all the ingredients online - beeswax, glycerin, lanolin, shea butter, organic castor oil, lavender and rosemary oil and some almond oil. I grabbed two bowls, and empty pot (I used an empty black Lush pot) and a kitchen scale just to make sure that the proportions of the ingredients are more or less ok. I started by melting a bit of beeswax, lanolin and shea butter over a hot water-bath.

Zamówiłam wszystkie składniki z sieci (sklep Zrób Sobie Krem) - wosk pszczeli, roślinna gliceryna, lanolina, masło shea, organiczny olejek rycynowy, olejki z rozmarynu i z lawendy i trochę oleju ze słodkich migdałów. Wyjęłam dwie miseczki, pusty pojemnik (użyłam czarnego pojemniczka z Lusha) i wagę kuchenną, żeby upewniać się, że proporcje składników są mniej więcej takie jakie być powinny. Zaczęłam od rozpuszczenia części wosku pszczelego, lanoliny i masła shea w kąpieli wodnej.



Then I added the glycerin, castor oil and almond oil. This is what it looked like afterwards:

Później dodałam glicerynę, olejek rycynowy i olej ze słodkich migdałów. Tak to wyglądało:


At the very end I added the essential oils. It turned out the balm was very hard so I heated it up again and added my favourite Alterra orange and birch oil. I didn't stick to any specific recipe - I just knew that if I want my balm to be thick and hard I will have to add more beeswax and if I want it soft and smooth I need more oils, I was just playing with it and I have no idea how many grams of what went into the mix in the end, I'm sorry! I just didn't want it all to weight more than 100g because that's how much I could fit into my Lush pot.

Na samym końcu dodałam olejki eteryczne. Balsam wyszedł za twardy, więc podgrzałam go jeszcze raz i dodałam mojego ulubionego olejku z Alterry - Pomarańcza i Brzoza. Nie trzymałam się ściśle żadnego przepisu, wiedziałam po prostu, że do tego, żeby uzyskać twardy, zbity balsam będę musiała użyć więcej wosku, a jeśli będę chciała mieć bardziej miękki, delikatny produkt będzie trzeba dolać płynnych olejków, bawiłam się tym i eksperymentowałam i nie mam pojęcia ile gramów czego ostatecznie trafiło do miseczki, przepraszam! Trzymałam się tylko tego, żeby całość nie ważyła więcej niż 100 g, bo tyle mógł pomieścić mój pojemniczek z Lusha.



In the end it was perfect - the balm melts when it touches the skin, it feels very luxurious, it smells great (orange, lavender and rosemary, my favourite scents) and it removes make up very quickly. I have been using it for over two months now, I apply it to dry skin and then remove it with damp microfiber cloths (I use one cloth once and then wash it with the rest of the laundry) and my skin hasn't been that clear and soft and radiant in a while.

I wtedy był po prostu idealny - balsam topi się w kontakcie ze skórą, ma cudowną konsystancję i świetny zapach (pomarańcza, lawenda i rozmaryn, uwielbiam!), do tego szybko rozpuszcza każdy makijaż. Balsamu używam od ponad dwóch miesięcy, nakładam go na suchą twarz i zmywam go wilgotnymi ściereczkami z mikrofibry (jedna ściereczka na jedno mycie, potem trafia do prania) i moja twarz już dawno nie była tak oczyszczona, miękka i promienna. 



I am really happy with my little experiment. I paid around 10 euros for the ingredients, but I haven't used up everything yet, I think I still have enough to make a second batch. I will definitely make it again, probably trying some different oils and scents. And I am sure it would make a great present too! 

Jestem bardzo zadowolona ze swojego małego eksperymentu. Za składniki zapłaciłam około 40zł, ale nie zużyłam wszystkiego, wydaje mi się, że wszystkiego wystarczy mi na jeszcze jedną porcję. Na pewno zrobię taki balsam ponownie, prawdopodobnie pobawię się z innymi olejkami i zapachami. I jestem pewna, że taki balsam byłby też świetnym prezentem!


Have you ever tried any cleansing balms? What do you think about them?

Próbowałyście kiedyś tego typu balsamów? Co o nich sądzicie? 

Jeśli chcecie dodać mojego bloga do obserwowanych możecie to zrobić klikając TUTAJ, bo niestety gadżet obserwatorów jakimś cudem nie działa na mojej stronie.

Job Interview Nails - Essie Chinchilly


I've been to quite a few job interviews lately and I thought I would share with you my favourite nail polish for this occasion. I have two very nice nude-ish polishes that I think are very appropriate for an interview and one of them is Essie Chinchilly.

Byłam ostatnio na paru rozmowach o pracę i pomyślałam, że podzielę się z Wami moim ulubionym lakierem na tego typu okazję. Mam dwa bardzo fajne nudziakowe lakiery, które moim zdaniem są odpowiednie na spotkanie w sprawie pracy i jednym z nich jest Essie Chinchilly. 



The shade is a bit hard to explain. It's one of those "greige" shades, this particular one is very grey, a bit similar to Merino Cool but with less purple undertones. I think those kind of colours look nice with my skin tone, I like how understated they are and how elegant they look without being too boring.

Ten odcień jest nieco trudny do opisania. To jeden z odcieni "greige", czyli mieszanki szarego i beżowego, w tym wypadku jest to zdecydowanie odcień mający więcej wspólnego z szarym, jest podobny do Merino Cool ale ma mniej fioletowych tonów. Wydaje mi się, że tego typu odcienie dobrze współgrają z odcieniem mojej skóry, podoba mi się to, że są subtelne, eleganckie, ale jednocześnie nie są nudne.


The formula is great, I love the brush, and the drying time is ok too. I was also very surprised to find out that the polish lasted 6 full days on my nails without any chips or tip wear. I bet it would last longer but I didn't give it a chance. Amazing stuff, I don't think I have ever used anything as durable as this polish. All the pictures were taken on the 3rd day. Do you have any favourite job appropriate polishes?

Konsystencja jest świetna, uwielbiam pędzelki Essie, czas schnięcia też jest bardzo w porządku. Byłam bardzo zaskoczona tym, że lakier utrzymał się na moich paznokciach przez 6 dni bez żadnych odprysków ani startych końcówek. Jestem pewna, że utrzymałby się jeszcze dłużej gdybym tylko dała mu szansę. Niesamowita sprawa, chyba nigdy w życiu nie miałam żadnego tak trwałego lakieru. Wszystkie zdjęcia robiłam trzeciego dnia noszenia lakieru. Macie jakieś ulubione lakiery na tego typu sytuacje?

Od dłuższego czasu na stronie nie działa mi gadżet obserwatorów, ale jeśli chcecie dodać mojego bloga do obserwowanych możecie to zrobić klikając TUTAJ.

Zielone Laboratorium - Carrot and Oats Body Scrub


I don't know if it was a pure coincidence or if everyone around me already knows that I absolutely love natural products but this scrub was one of my Christmas presents and I couldn't be happier about it. It is pretty much everything I look for in cosmetics - it's made by a small company, it is cruelty free, it's suitable for vegans (I am not a vegan but it's always a plus), it doesn't contain mineral oil or any harsh chemicals and it's full of natural oils. And if that wasn't enough Zielone Laboratorium gives 3% from every product they sell to a foundation that takes care of animals. I think it's amazing.

Nie jestem pewna czy to był przypadek czy może już wszyscy dookoła zdają sobie sprawę z tego, że uwielbiam naturalne kosmetyki, ale jakimś cudem ten peeling był jednym z moich gwiazdkowych prezentów i jestem nim zachwycona. Ten produkt ma wszystkie cechy idealnego (dla mnie) kosmetyku - jest robiony przez małą firmę, przy jego produkcji nie ucierpiało żadne zwierzę, może być używany przez wegan (osobiście nie jestem weganką, ale to zawsze plus), nie zawiera parafiny ani żadnej innej paskudnej chemii, za to jest pełen naturalnych olejków. Jakby tego było mało Zielone Laboratorium przekazuje 3% ze sprzedaży kosmetyków na rzecz fundacji Zaginął Dom. Dla mnie bomba.


So is the product itself as amazing as it sounds? Pretty much yes. It's like a soft body butter filled with salt. It scrubs really well and the oils leave an oily film on my skin. This oily layer is probably the only thing I don't fully enjoy. Ok, it's all natural and nourishing and I bet people with extremely dry skin will be happy about it but as much as I love oils on my hair and my face I just can't stand it on my body so I just wash it off. The smell of the scrub is amazing - it's like a combination of sweet carrots and oranges, it's very sweet but at the same time extremely fresh and it lingers on the skin for a while. My sister got the other version of this scrub (rosemary and parsley) and I will definitely try to steal some of it to try it as well, it smells amazing!

Ale czy sam produkt jest tak świetny jak świetnie się zapowiada? W zasadzie tak. To takie mięciutkie masło do ciała z mnóstwem soli. Świetne oczyszcza skórę i zostawia na niej delikatny olejkowy film. I to ta tłusta warstewka jest właściwie jedyną rzeczą, która mnie nie do końca przekonuje. Ok, to sama natura, nawilżenie i odżywienie i jestem przekonana, że osoby z bardzo suchą skórą byłyby z tego zadowolone, ale o ile uwielbiam olejki na włosach i na twarzy nie znoszę ich na reszcie ciała, więc po prostu ten film zmywam żelem pod prysznic. Zapach peelingu jest świetny - to takie połączenie słodkiej marchewki i pomarańczy, zapach słodki ale jednocześnie bardzo świeży, utrzymuje się na skórze przez kilka godzin. Moja siostra dostała ten scrub w wersji rozmarynowo-pietruszkowej i na pewno spróbuję jej trochę ukraść na próbę, bo jej wersja też świetnie pachnie!



I like the simple packaging and the "vintage" labels. There are just two tiny little things that annoy me - you can read on the label that it's a sugar scrub that smells like grapefruit and cinnamon, but it definitely is a salt scrub and it doesn't smell like cinnamon and grapefruit at all. It's not the cheapest scrub, but I think the price is ok for a truly natural and ethical product. Oh, and as with all salt scrubs you have to watch out if you have any cuts or scratches on your body - it can be painful!

Podoba mi się opakowanie i "vintage" etykieta. Są tylko dwa drobiazgi, które mnie odrobinę irytują - na etykiecie można przeczytać, że to peeling cukrowy o zapachu grejpfruta i cynamonu, a to zdecydowanie peeling solny, który z grejpfrutem i cynamonem nie ma zbyt wiele wspólnego. Peeling nie jest najtańszy (kosztuje 45zł/300g), ale biorąc pod uwagę fakt, że jest całkowicie naturalny produkt produkowany z uwzględnieniem zasad etycznych myślę, że nie jest najgorzej. Jak zawsze w przypadku peelingów solnych warto uważać jeśli macie jakieś zadrapania na skórze - może boleć!



Ja nigdy wcześniej nie słyszałam o tej firmie, a Wy? I przy okazji małe ogłoszenie parafialne - od paru miesięcy nie działa u mnie gadżet obserwatorów google, ale jeśli chcecie dodać mój blog do obserwowanych kliknijcie TUTAJ.

Alverde - Shampoo and Conditioner for Blonde Hair


I started using more natural and delicate shampoos and conditioners about two years ago and I think that in combination with oils it has really made my hair healthier. Most of the time I use Alterra products simply because they are cheap and easily available, but when I went to Germany last year I just couldn't come back home without some Alverde hair products. I wanted to try something new (I have already tried some Alverde shampoos, conditioners and a mask) so I grabbed those two products aimed at blonde hair. A shampoo is a shampoo - it's supposed to wash my hair and that's it, and if my hair is soft and easy to brush after using a conditioner I am also satisfied, so I don't usually review those kinds of products, I am very easily pleased. But this set is so weird that I just had to write about it.

Jakieś dwa lata temu zmieniłam pielęgnację moich włosów i zaczęłam używać odrobinę bardziej naturalnych i delikatnych szamponów i w połączeniu z olejkami mam wrażenie, że faktycznie poprawiło to stan mojej czupryny. Przez większość czasu używam produktów Alterry - są tanie i łatwe do znalezienia, ale kiedy byłam w zeszłym roku w Niemczech wiedziałam, że nie ma mowy, żebym wróciła do domu bez paru produktów do włosów Alverde. Chciałam spróbować czegoś nowego (miałam już okazję wypróbować parę szamponów, odżywek i jedną maskę) więc chwyciłam serię do włosów blond. Szampon to szampon - ma myć moje włosy i tyle, a jeśli po odżywce włosy dają się rozczesać i są miękkie - niewiele więcej jest mi potrzebne do szczęścia, dlatego raczej nie opisuję tego typu produktów, łatwo mnie zadowolić w tym temacie. Ale ten zestaw jest tak dziwny, że po prostu musiałam go opisać.


Let's start with the smell. That's the most horrible smelling shampoo and conditioner I have ever used. Imagine a huge pot full of herbs and old beer - that's it (it's supposed to be honey and hops). It stinks, there are no other words to describe it. But then the first time I used it my hair almost drank up all the conditioner and afterwards it felt so plump and soft. And the volume! My hair is very thin and delicate so I just couldn't believe my eyes, the volume was just crazy. Then I used it again the next day and the effect was gone, but then again a week later it was back. So weird, right? I didn't use any oils or any other products, I wanted to test the shampoo and conditioner on their own.

Zacznijmy od zapachu. Ten zestaw to najokropniej pachnący szampon i odżywka jakich kiedykolwiek używałam. Wyobraźcie sobie kocioł pełen ziół i starego piwa - to coś w tym stylu (teoretycznie to chmiel i miód). Totalny smród, nie da się tego inaczej opisać. Ale kiedy użyłam tego zestawu po raz pierwszy moje włosy najpierw praktycznie wpiły całą odżywkę, a później były niesamowicie mięsiste (ble, nie znoszę tego słowa) i miękkie. A ta objętość! Moje włosy są bardzo cienkie i delikatne, więc nie wierzyłam swoim oczom, objętość po tych produktach była szalona. Następnego dnia znowu umyłam włosy i po efekcie nie było śladu, pojawił się znowu po jakimś tygodniu. Dziwna sprawa, prawda? Nie używałam w tym czasie żadnych olejków ani niczego innego, chciałam sprawdzić jak szampon i odżywka radzą sobie same.

Shampoo (L) and Conditioner (R)
Szampon (L) i Odżywka (P)

I really don't know what to think about this set. On one hand it stinks like crazy, on the other hand it sometimes works wonders. If you don't mind the smell and can easily buy it - do. It is cheap and I think it works pretty well. If you can't find it - it's not the best product out there and the smell is very discouraging. Anyway - it's one of the weirdest shampoo and conditioners I have ever tried. Have you tried it?

Naprawdę nie wiem co sądzić o tym zestawie. Z jednej strony strasznie śmierdzi, z drugiej czasami potrafi zdziałać cuda. Jeśli nie macie nic przeciwko beznadziejnym zapachom i możecie kupić ten szampon i odżywkę - spróbujcie, to niewiele pieniędzy i całkiem niezłe działanie. Jeśli nie możecie dotrzeć do produktów Alverde to nie ma powodu do rozpaczy - to nie jest najlepszy zestaw do mycia włosów na świecie a zapach mocno zniechęca. Tak czy inaczej jest to jedne z dziwniejszych produktów do włosów jakich kiedykolwiek używałam. A Wy używałyście tego zestawu?

Od dłuższego czasu na stronie nie działa mi gadżet obserwatorów, ale jeśli chcecie dodać mojego bloga do obserwowanych możecie to zrobić klikając TUTAJ.

Glorified Trash - Mid-January Empties!


Another month, another bag of empty products to show you!

Kolejny miesiąc, kolejna kolekcja pustych opakowań do pokazania!


No surprises here - my favourite Alterra shampoos and the hair mask. Something new for me - Balea conditioner for blonde hair. It was nice, it made my hair soft and silky, didn't change the colour of my hair in any way though (not that I was expecting that).

Zero niespodzianek w kategorii włosowej - moje ulubione szampony Alterry i ich maska do włosów. Jedna nowość - odżywka Balea do włosów blond. Bardzo przyjemna, sprawiała, że moje włosy były gładkie i miękkie, ale w żaden sposób nie wpłynęła na kolor (nie żebym się tego spodziewała).


I don't usually include things like toothpaste or hand soap in my empties posts, but this Green Pharmacy Celandine (what is that?!) hand soap was amazing - it smells like green bananas and it's very gentle. At least 3 people asked me where I got this soap, every single person who washes hands in our bathroom seems to like the smell of it. I have already repurchased it! I have also bought another bottle of the Original Source shower gel in Chocolate&Orange - the smell is divine, just like orange jelly covered in milk chocolate. The Raspberry&Cocoa wasn't as nice, but it wasn't bad either. The last chocolate themed product was my Ziaja scrub - it was supposed to be coarse, but it was actually very fine and delicate, I didn't like it at all and the smell wasn't nice either. I have also used up my Alverde deodorant - I really really liked it, it smells nice, it works and it's natural!

Zwykle nie pokazuję Wam rzeczy takich jak pasty do zębów czy mydła, ale mydło Green Pharmacy Jaskółcze Ziele (co to jest?!) było niesamowite - pachnie dokładnie tak jak zielone banany i jest nisamowicie delikatne. Przynajmniej trzy osoby spytały mnie gdzie je kupiłam, chyba każda osoba, która myła w naszej łazience ręce lubiła zapach tego mydła. Mam już kolejną butelkę! Kupiłam też następną butelkę żelu pod prysznic Original Source w wersji Chocolate&Orange - zapach jest boski, żel pachnie jak pomarańczowe Delicje. Wersja Raspberry&Cocoa nie pachniała tak fajnie, ale nie była zła. Ostatnim czekoladowym produktem był gruboziarnisty peeling Ziai - wcale nie był gruboziarnisty, był delikatny i działanie w ogóle mi nie odpowiadało, zapach też nie był przyjemny. Zużyłam też dezodorant Alverde w kulce - bardzo, bardzo go polubiłam, pachnie ładnie, działa i jest naturalny!


As for the skincare I have used up yet another bottle of L'Oreal micellar water, but I think the new Garnier micellar water is just as good but much cheaper, so I will probably stick to that one. I tried Farmona Herbal Care Soothing & Moisturizing day and night cream - it was ok, but maybe just a tiny bit too rich for my skin, I ended up using it mostly as my night cream. Two Lush cleansers - Let The Good Times Roll and Buche de Noel, I liked both of them. Rimmel Stay Matte powder - I like it a lot and I already have a new one in my make-up bag. I have also used up my bottle of rose water (great toner!) and my favourite cotton pads.

W kategorii pielęgnacji twarzy zużyłam kolejną butelkę płynu micelarnego L'Oreal, ale nowy płyn Garniera jest tak samo dobry a tańszy, więc pewnie od teraz to on mi będzie zastępował Biodermę. Wypróbowałam kremu łagodząco-nawilżającego na dzień i na noc Farmona Herbal Care - był ok, odrobinę zbyt bogaty dla mojej cery i ostatecznie używałam go głównie na noc. Dwa czyściki Lusha - Let the Good Times Roll i Buche de Noel, oba bardzo polubiłam. Jeden z moich ulubionych pudrów - Rimmel Stay Matte, mam już kolejne opakowanie. Zużyłam też buteleczkę wody różanej (świetny tonik!) i opakowanie moich ulubionych płatków kosmetycznych.


We are still burning a lot of candles, mostly from Ikea - they are cheap and I love their scents (I have a lot of different candles, some of them don't make it to the empties bag). I have also finished my second Stoneglow candle, Frankincense & Myrrh, but its scent wasn't strong and nice as Pomander's. And now it's time to throw it all away. Have a nice day!

Nadal palimy mnóstwo świeczek, głównie z Ikei - są tanie i uwielbiam ich zapachy (mam dużo różnych rodzajów świeczek, niektóre z nich nie docierają do torby z denkiem). Wypaliłam też drugą świeczkę Stoneglow w wersji Frankincense & Myrrh, ale jej zapach nie był tak mocny i przyjemny jak wersji Pomander. A teraz czas to wszystko wywalić. Miłego dnia!
Od dłuższego czasu na stronie nie działa mi gadżet obserwatorów, ale jeśli chcecie dodać mojego bloga do obserwowanych możecie to zrobić klikając TUTAJ.

Garnier - Micellar Cleansing Water


Bioderma's micellar water is probably the most famous and popular cleansing water out there, but it's quite expensive. It's amazing and it works great, but I only buy it on an offer, and since recently there has been none I started looking for alternatives. I've tried a lot of different micellar waters and my most recent discovery is the Garnier Micellar Cleansing Water.

Bioderma jest chyba najsłynniejszym i najbardziej popularnym płynem micelarnym na świecie, ale jest z nią jeden problem - jest dość droga. Jest oczywiście fantastyczna i świetnie działa, ale kupuję ją tylko w promocji, a że ostatnio nie udało mi się na żadną trafić zaczęłam się rozglądać za jakąś alternatywą. Wypróbowałam kilka płynów micelarnych, a moim ostatnim odkryciem jest płyn micelarny Garnier. 


I use micellar waters on very lazy nights and (most of the time) as a last step of cleansing my face just after I remove my make-up with a cleansing balm or oil. Garnier's micellar water removes make-up pretty well, even the most stubborn mascara in my collection, Maybelline's The Rocket and it definitely doesn't irritate my skin.

Używam płynów micelarnych w te wieczory, kiedy jestem niesamowicie leniwa albo częściej jako ostatni etap oczyszczania twarzy po usunięciu makijażu balsamem oczyszczającym albo olejkami. Płyn micelarny Garniera całkiem nieźle usuwa makijaż, nawet najbardziej oporną mascarę w mojej kolekcji, The Rocket firmy Maybelline, przy czym zupełnie nie podrażnia mojej skóry.


It is cheap, the bottle is pretty big (400ml) and to be honest I don't think I could tell the difference between this micellar water and Bioderma. It's really great! Have you tried it? What do you think?

Płyn jest tani, butelka jest całkiem spora (400ml) i szczerze mówiąc nie wiem, czy widzę jakąkolwiek różnicę między tym płynem a Biodermą. Jest naprawdę niezły! Używałyście tego płynu? Co o nim sądzicie?
Od dłuższego czasu na stronie nie działa mi gadżet obserwatorów, ale jeśli chcecie dodać mojego bloga do obserwowanych możecie to zrobić klikając TUTAJ.

NOTD: Nude Snow Dust (Lovely Nr 2)


This is probably the most popular polish from the Snow Dust limited edition by Lovely. It's the most subtle of the three, it doesn't contain any bigger chunks of glitter, it's very fine and definitely not opaque on it's own. It's sometimes described as white, but it's not that simple - there are tons of multicolour glitter particles, from green and turquoise to pink and purple.

To jest chyba najbardziej popularny lakier z niedawnej limitki Lovely, Snow Dust. Jest on najdelikatniejszy z całej trójki, nie zawiera żadnych większych kawałków brokatu, jest bardzo drobny i samodzielnie nie jest całkowicie kryjący. Czasami jego kolor jest określany jako biały, ale nie do końca tak jest - lakier zawiera milion różnokolorowych drobinek, od zielonych i turkusowych do różowych i fioletowych.



I used the golden and silver polishes from this line only on my thumbs, as accent nails, but this one is subtle enough to be used on all the fingers. I applied it on top of my favourite nude at the moment, Bell Fashion Colour nr 810. There have been no chips and no tip wear for the past three days and the drying time of both polishes is very decent. It's a sand polish, but it's not as gritty as some other sands I have tried.

Pozostałe lakiery z tej kolekcji, złoty i srebrny, nakładałam tylko na kciuki, ale ten jest na tyle delikatny, że nie miałam większych oporów przed tym, żeby nałożyć go na wszystkie paznokcie. Moją bazą był mój ulubiony ostatnio nudziakowy lakier, Bell Fashion Colour w kolorze 810. Przez ostatnie trzy dni nie miałam żadnych odprysków ani startych końcówek, oba lakiery całkiem szybko wysychają. Lakier ma piaskowe wykończenie, ale nie jest tak chropowaty jak kilka innych piasków, których używałam.


What do you think about such "frosty" nails? Do you have your favourite glittery top coat?

Co sądzicie o takich "mroźnych" paznokciach? Macie jakieś ulubione brokatowe top coaty? A może macie Lovely nr 2? Co o nim sądzicie?

Aquolina - Body Lotions (Chocolate and Rum, Icing Sugar)


Italian Aquolina products have fastcinated me since I was in high school, I remember seeing those pretty bottles and smelling each and every one of them, all the scents were so yummy and realistic and the combinations were quite unusual for me at that time. The products were always quite expensive and I forgot about them for a while. And then next week Aquolina body creams and lotions were on an offer in one of the drugstores and I picked up two lotions - Icing Sugar and Chocolate & Rum.

Produkty włoskiej Aquoliny fascynowały mnie tak mniej więcej od liceum, pamiętam, że widziałam w drogeriach te urocze buteleczki i musiałam je zawsze wszystkie powąchać, zapachy były rzadko spotykane i niesamowicie apetyczne. Ale wszystkie balsamy i perfumy były stosunkowo drogie, dlatego ostatecznie nigdy niczego nie kupiłam, a potem na długi czas zapomniałam o fascynacji Aquoliną. Niespodziewanie w zeszłym tygodniu znalazłam je w promocji i zdecydowałam się przygarnąć dwa balsamy - Cukier Puder oraz Czekolada z Rumem.



To be honest I bought them only because of the scent and both lotions smell amazing in the bottles - Chocolate and Rum is a true chocolate and you can definitely smell the aromatic alcohol as well. And then the Icing Sugar is pure milky sweetness. I wasn't expecting the lotions to be nourishing or extremely moisturizing, the ingredients lists contain pretty much everything that I try to stay away from (a lot of silicones, parabens and the fragrance is also very high up - it's the 4th ingredient in the Chocolate and Rum body cream) so it's not the best body lotion out there.

Jeśli mam być zupełnie szczera to przyznam, że kupiłam te balsamy tylko i wyłącznie ze względu na ich zapachy i faktycznie wąchane w buteleczce pachną obłędnie - Czekolada i Rum pachnie dokładnie jak gorzka czekolada i bez problemu można wyczuć też aromatyczny alkohol. A Cukier Puder to czysta mleczna słodkość. Nie oczekiwałam od tych balsamów świetnego nawilżenia i odżywienia skóry, lista składników zawiera właściwie wszystko to, czego staram się unikać (mnóstwo silikonów, parabenów i kompozycję zapachową na samym początku listy - w wersji czekoladowej zapach jest czwartym (!) składnikiem), więc nie są to najlepsze balsamy na świecie.



Unfortunately the scent changes on the skin, suddenly the chocolate is very chemical and fake. Icing Sugar also changes, fortunately it's not as bad as the chocolate scent. So what I ended up with are two mediocre body lotions with amazing names, cute bottles and not so amazing properties and scents. I still would like to try some of Aquolina's perfume, but I don't think I will ever get another bottle of their body care stuff.

Niestety zapach zmienia się w kontakcie ze skórą i nagle czekolada staje się niesamowicie chemiczna i sztuczna.Cukier puder też się zmienia, na szczęście pachnie nieco lepiej niż czekolada. Czyli wygląda na to, że mam dwa mocno przeciętne balsamy z uroczymi nazwami, ładnymi buteleczkami, ale z beznadziejnym działaniem i zapachami, które nie zachwycają. Nadal chciałabym kiedyś wypróbować perfumy Aqoliny, ale za balsamy już pewnie podziękuję.


Have you ever tried any of those lotions? Any thoughts?

Próbowałyście kiedyś tych balsamów? Jakie wrażenia?

Fitomed - Moisturizer


Quite a long time ago I realized that it's almost impossible to find a simple moisturizer, they all promise to perform miracles, rewind time, they contain a lot of "special" and "unique" ingredients and reading their labels is like reading a good sci-fi novel. And most of the time what I want is a simple moisturizer, possibly without mineral oil and lots of chemicals. I have found my favourite brand and line of very simple, natural creams, but they are available only in two little shops in my city, and often those shops are out of stock, so when they didn't have my favourite cream I asked if there is anything else they could suggest. That's how I found this little gem.

Jakiś czas temu uświadomiłam sobie, że prawie niemożliwe jest znalezienie zwykłego kremu nawilżającego, wszystkie obiecują cuda, cofanie czasu, zawierają mnóstwo "specjalnych" i "wyjątkowych" składników, a czytanie etykiet to prawie jak lektura dobrej książki z działu fantastyka. A ja zwykle chciałabym mieć po prostu zwykły krem, najlepiej bez parafiny i miliona chemicznych dodatków. Mam już swoją ulubioną firmę i linię prostych, naturalnych kremów, ale w moim mieście można je znaleźć tylko w dwóch małych sklepach i często zdarza się, że kończą im się zapasy, więc kiedy okazało się, że nie ma mojego ulubionego Lekkiego Kremu Brzozowego Sylveco spytałam czy jest coś podobnego, co sprawdziłoby się na mojej skórze. I tak oto znalazłam to małe cudo - Krem Nawilżający Fitomed.


The name and packaging could not be simpler - it's called a Traditional Moisturizing Cream and comes in this white pot with an orange label (not the prettiest thing in the world, I admit). I checked their website and it looks like it hasn't changed in 10 years as well, but it doesn't really matter. The cream itself is amazing.

Nazwa i opakowanie są najprostsze z prostych - Krem Nawilżający Tradycyjny znajduje się w białym, plastikowym słoiczku z pomarańczową etykietą (nie jest najpiękniejszy), ich strona internetowa też sprawia wrażenie stworzonej kilka ładnych lat temu, ale wszystko to tak naprawdę nie ma znaczenia, bo krem sam w sobie jest cudowny.


The ingredients are very simple, among other things it contains orange flower water, ginger extract, macadamia oil, d-panthenol, the sodium salt of hyaluronic acid, geranium oil and sea buckthorn oil. It contains 20% of natural oils in total and because of that it is very moisturizing and nourishing. It's not mattifying at all, but it sinks right into my skin, there is no oily layer whatsoever, but it's not mat either. I wanted to use it during the day, but the weather is still very warm and sunny and it's just a bit too rich as a day crem so I use it at night, but once there is snow and the temperature drops it will be perfect. The cream has a mild orange tint to it (sea buckthorn oil!) but it's invisible on the skin. It was supposed smell like oranges but I think it has more of a rosy scent, very pleasant. What makes this cream better is the price - it's one of the cheapest creams on the market! It doesn't contain strong preservatives and because of that it has to be used up within 3 months. It's natural, my skin loves it, it moisturizes and nourishes, it's local and cheap - what else could I ask for?

Skład jest bardzo prosty, w kremie jest między innymi woda z kwiatu pomarańczy, wyciąg z imbiru, olej makadamia, d-pantenol, sól kwasu hialuronowego, olejek geranium i olej rokitnikowy. W składzie jest w sumie 20% naturalnych olejków i dzięki temu krem jest bardzo nawilżający i odżywczy. Nie jest matujący (takie info jest na stronie producenta), ale natychmiast się wchłania i nie zostawia na skórze tłustej warstwy, nie jest to jednak pełen mat. Chciałam używać tego kremu na dzień, ale jest odrobinę zbyt bogaty dla mojej skóry w tę słoneczną i ciepłą pogodę, ale myślę, że kiedy tylko spadnie temperatura i pojawi się śnieg krem będzie w sam raz. Pomarańczowy odcień kremu (rokitnik!) jest zupełnie niewidoczny na skórze, a lekki różany zapach jest bardzo przyjemny (wg strony miał być pomarańczowy, ale nie jest). Cena sprawia, że krem jest jeszcze bardziej fantastyczny - zapłaciłam za niego 14zł. W składzie nie ma mocnych konserwantów, dlatego krem trzeba zużyć w ciągu 3 miesięcy. Krem jest naturalny, moja skóra go uwielbia, jest nawilżający i odżywia, jest polski i tani - czego chcieć więcej?